Czcigodne Siostry i drogie moje Dzieci! Gdym się znalazł w wagonie, żal mi się zrobiło Was wszystkich i że Was porzucam bo przy ogromnym osłabieniu nie mogłem przypuścić, że żywy do Was wrócę, a wiem, ile byście cierpiały obaw w czasie mojej niebytności i wiele boleści w razie mojej śmierci i to jeszcze na obczyźnie, gdziebyście nigdy ani grobu mego nie obaczyły - bo jakkolwiek nie zapomniałybyście w swoich modlitwach o mojej duszy, i Ja rzeczywiście nic bym nie stracił na tem oddaleniu, jednak Wy odczułybyście to pewno podwójnie. Ale po cóż te przypuszczenia smutne, które mnie trapiły przez drogę i wczoraj - dziś po przebyciu pierwszej nocy i śnie 9 godzinnym, czuję się zdrowszym, chociaż w nogach równie osłabionym. Zimno, które mi ciągle dokuczało, ustąpiło już wczoraj wieczorem - a krew, która się dawniej gdzieś schowała, wystąpiła i krąży po całym ciele. Tutaj wszystko w kwieciu - figi już są na drzewach - rozsady w ogródku już posadzone, winorośl już zielenieje na żerdkach - morze się dziś uspokoiło, choć niebo nie całkiem jeszcze. Łodzie i krety krążą koło mej willi - Ja schodzę po schodkach a willi na brzeg morski i tu mnie czasem bałwan morski obryzga - mam też pokój, którego okno wychodzi na góry i skały bardzo wysokie - pokryte lasami i krzakami - między którymi bieleją domki i wille. Ale wracam do nazwy Dzieci kochane!, którą Wam dałem na początku tego listu. Pomyślałyście sobie zapewne, czytając ten list na rekreacji - "Skąd u naszego Ojca taka poufałość do nas" - więcej śmiałości jak znajomości.
Otóż czuję konieczną potrzebę serca nazwać Was tą nazwą dzieci, bo
1. nazywacie mnie swoim ojcem, chociażem tego niegodny -
2. bo dawałyście mi zawsze, a osobliwie w czasie słabości tyle dowodów przywiązania dziecinnego, troskliwości i czułości, że teraz czuję głębiej to szczęście, być ojcem takich dobrych dzieci - czułość ta ogarnęła mnie gdym samotnie jechał w wagonie i rozpamiętywał i swoje życie i Waszą ku panu Jezusowi miłość - a ku mnie uległość tak, że łzy zakręciły mi się w oczach i pomyślałem, że warto dla Was nie tylko przez jakiś czas pracować, ale i całe życie dla Was poświęcić - bo i cóż mógłbym ważniejszego spełnić na świecie, jak to, abym za łaską Bożą starał o zabezpieczenie was i Waszego Zgromadzenia i rozszerzenie się Jego ku chwale P. Boga a ku pożytkowi cierpiącej ludzkości.
To uważam jako cel życie mego na ziemi i o tem chcę, abyście były wszystkie przekonane.
List ten jest przeznaczony tylko dla Was - Wszystkim krewnym moim i przyjaciołom, którzy mnie odwiedzali lub odwiedzać będą, powiedzcie tylko wiadomości o mojem zdrowiu i tutejszym pobycie.
Niech mój Ojciec odbierze za mnie awizo na wino, albo Matka Salomea i wypłaci tam kwotę należną.
O zakładach moich proszę mi donieść.
Polecam Was opiece Serca Jezusowego i N.P. Maryi.
Wasz X. Z. Gorazdowski
Dwa dni nie miałem Mszy św. dopiero dziś w kaplicy domowej.